Białystok > Radny zwrócił aparat. Ale nie ten, który zaginął

Prezes "Lecha" chce, by prokuratura wznowiła śledztwo w sprawie zniknięcia sprzętu ze spółki. Aparat fotograficzny i laptop. Te przedmioty zniknęły z komunalnej spółki "Lech". Tak twierdził radny PO Zbigniew Nikitorowicz. I zawiadomił prokuraturę o popełnieniu przestępstwa. Pojawiły się spekulacje, że przedmioty miał zabrać były prezes "Lecha", a obecnie wicemarszałek Sejmu, Krzysztof Putra z PiS. W trakcie postępowania prokuratorskiego okazało się jednak, że laptop został zniszczony, a aparat ma Rafał Rudnicki, urlopowany pracownik "Lecha" i radny miejski PiS. Rudnicki aparat zwrócił, a prokuratura przestała się sprawą zajmować. I wszystko wskazywało na to, że jest po sprawie. Wczoraj okazało się jednak, że to nie koniec. Bo Rafał Rudnicki zwrócił nie ten aparat, który zaginął. Obecny szef "Lecha" zlecił nawet ekspertyzę w tej sprawie. Potwierdza ona, że to nie ten sprzęt. - On oddał jakiś inny egzemplarz - mówi prezes spółki Janusz Szymczukiewicz. Według ekspertyzy salonu fotograficznego, którą ma prezes Szymczu_kiewicz, aparaty różnią się numerami seryjnymi, a także numerami kart pamięci. I co dalej? - Już wniosłem zażalenie na decyzje prokuratury - wyjaśnia Janusz Szymczukiewicz. Chce, żeby prokuratura nadal szukała winnego. - Dalszym biegiem sprawy powinny zająć się organy ścigania i mam nadzieję, że to zrobią. Rafał Rudnicki zarzuty radnego Nikitorowicza i prezesa Szymczu_kiewicza uważa za śmieszne i nieuzasadnione. Nie wyklucza, że mają kontekst polityczny. - Oddałem prezesowi aparat, który wziąłem z "Lecha". Nie sprawdzałem jego numerów seryjnych. Co z tym aparatem działo się, zanim go wziąłem i po oddaniu, nie mam pojęcia - twierdzi.