W tej sztuce, matce wszystkich fars, wszystko będzie stało na głowie. Od pierwszej, wręcz cyrkowej sceny, Paweł Aigner, czyli reżyser daje widzom do zrozumienia, by nie traktowali „Słomkowego kapelusza” w przekładzie Juliana Tuwima nazbyt serio, tylko pozwolili się ponieść fali pikantnego humoru.
I owa fala rusza od umizgów Feliksa do Wirginii. Prowincjusze na służbie u państwa w Paryżu (śpiewający i tańczący Kamila Wróbel i Mateusz Smaczny) poczynają sobie równie swawolnie, jak ich mocodawcy. Właściwie równie swawolnie, co koń, który był zeżarł kapelusz wiarołomnej Eleonory podczas schadzki z ognistym huzarem, jakimś pół–Marokańczykiem. Swawolny jest też przygłuchy kuzyn (charakterystyczny Piotr Damulewicz), który niewinnie pyta czy może się przyłączyć do igraszek służby.
Widownia wybucha śmiechem i już wiemy, że momentami żarty będą nieco koszarowe, ale to co najlepsze, a przynajmniej najśmieszniejsze dopiero przed nami. Rusza komedia pomyłek i mimo miejskiego sznytu, nikt tu w słowach i gagach nie przebiera.
Najpierw zwizualizowana opowieścią głównego bohatera dama bez gaci, a później jej mąż rogacz – faktycznie pozbawiony przez reżysera owej części męskiej garderoby (szczęściem w umowny sposób) ukazują bulwarowy charakter tej, poza wszystkim arcyzabawnej, farsy.
Paweł Aigner, reżyser, a zarazem i genialny konstruktor całości, przede wszystkim znakomicie obsadził wszystkie role – od pary głównych bohaterów, po ich krewnych i postaci poboczne. Michał Jarmoszuk, jako Fadinard, od cyrkowego wejścia jest główną postacią „Słomkowego kapelusza”. Znakomicie gra zarówno nieco naiwnego 25-latka, jak i wytrawnego bawidamka, który dla odnalezienia tytułowego artefaktu potraf zbałamucić nie tylko niewiasty, bez względu na wiek i status społeczny, ale nawet przekabacić czcigodnego męża rogacza. Wszystko z dystansem, farsowym przerysowaniem.
Słomkowy kapelusz to role nie do zapomnienia
Kompletną idiotką u Egugene’a Labiche’a jest Helena Nonancourt „dziecię z malowniczej wioski, a mądre jak z miasta”. Cudzysłów jak najbardziej wskazany. Łucja Grzeszczyk powtarzająca „tato to tu to?” albo „co tato na to”, złoszcząca się i uciekająca przed nocą poślubną trafia w punkt. Niewinna buzia i figura nastolatki dodają tylko uroku jej postaci. Oczywiście widzów młodym kradnie wytrawny komediowy lis - teść Nonancourt, czyli niezrównany Ryszard Doliński. Już scena zbiorowa, w której wkracza w otoczeniu familii – iście komicznej menażerii z kuzynem Bobinem z zapałem czyszczącym mu lakierki jest przezabawna. A że w tej roli histerycznie piszczący i wijący się po scenie jak dziecko, któremu zabrano zabawkę bryluje Krzysztof Bitdorf, widz w fotelu też skręca się ze śmiechu.
A Błażej Piotrowski? Kiedy w pierwszej części pojawia się w tłumie weselnych gości, podświadomie czuje się, że to tylko preludium jego obecności na scenie. Kulminacją, dla znających jego postać w „Czarodziejskiej górze” Teatru Malabar Hotel, będzie brawurowo przyodziana, a może raczej roznegliżowana, postać wicehrabiego ze skłonnościami nie tylko do muzyki. Zasłużone brawa za solową pieśń zbiera Sylwia Janowicz–Dobrowolska, czyli tracąca cześć i kapelusz Eleonora, szaleje na scenie Paweł Chomczyk w roli Emila, swoje minuty ma też uwodzicielska Izabela Maria Wilczewska. Aktorzy, nawet występując w roli tłumu kuzynów, nie odpuszczają ani na sekundę, a choreografia Karoliny Garbacik wraz z przygotowaniem wokalnym Cezarego Szyfmana pozwalają im w pełni talentu brać udział w licznych scenach zbiorowych.
Długo by opowiadać, najlepiej zobaczyć i zachwycić się samodzielnie. Koniecznie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?