Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

18-latek zastrzelił ubeka. Bandyta czy bohater - spowiedź po latach

Adam Czesław Dobroński [email protected]
Patrol akowców wileńskich
Patrol akowców wileńskich Archiwum
To jedna z trudniejszych misji w mojej dziennikarskiej przygodzie. Zadzwonił telefon, znajomy głos: Brat stryjeczny ma do pana bardzo ważną sprawę. Chce wyjawić, gdzie jest grób z 1945 roku.

Przystałem na wyjazd w rejon Łapy - Suraż. Nazwy wsi nie mogę ujawnić, podobnie, jak i wiele innych szczegółów. Zgodziłem się wyłącznie na rolę pośrednika.

Starszy pan z laską, ale pamięć nie zawodzi. Mieszka w innych stronach, przyjechał specjalnie. Głos mu się czasem łamie, trzeba przerywać rozmowę.

Suseł

- Nim odejdę z tego świata, chcę powiedzieć rodzinie, gdzie leżą kości Sławka S. To ja go zabiłem na rozkaz drużynowego "Szerszenia"; mój pseudonim "Suseł". Należałem do AK, jak i wielu z naszej okolicy. Wierzyliśmy w wolną Polskę, byliśmy gotowi oddać za nią życie.

Wojna się niby skończyła, a wrogowie pozostali. Gorzej, bo poniekąd swoi. Dotarli do naszych lasów akowcy spod Wilna, dzielne chłopaki, bezdomne, zagubione. "Szerszeń" odbył rozmowę z moim ojcem, trzeba było część "leśnych" wziąć na kwatery. Jak trzeba, to bierzemy, choć chata mała, a rodzina spora.

No i przyszedł on, miał coś ze 20 lat, postawny, nawet elegancki, buty oficerki, płaszcz na ręku, wzrost więcej niż średni. Nie chciał spać w domu, wolał "na chlewie", czasem coś pomógł w polu, ale niezbyt chętnie, drzewa narąbał. Do rozmowy ochotny, do bimbru też, prosto kumpel. Pochwalił się, że ma nową tetetkę (pistolet), mieszka w Białymstoku, a do Wilniuków dołączył z przypadku.

Mieszkał trzy miesiące, niby wszystko było w porządku. Niekiedy tylko znikał, nie wracał na noc. To znaczyło, że ma jakieś tajemne kontakty. Nie wypadało pytać, ale należało się przyglądać. Raz zabrał mnie do Białegostoku, poznałem ojca i siostrę (ładnie grała na pianinie), kultura, dom z czerwonej cegły. Był taki pewny siebie, choć zapełniały się lochy w UB i NKWD.

Przypadek z koniem

Dowiedziałem się, że Sławek ma konia. Ułan czy co? I skąd ten koń, bo nie przyprowadził go z Białegostoku. Zameldowałem drużynowemu. Na to "Szerszeń": - Już o tym wiemy, mamy go na oku. Patrz i ty bystro.

Ojciec wziął sprawę w swe ręce, poprosił, by gość znalazł inną kwaterę. Argumentował, że idzie na zimę, bieda mocniej dokucza. Sławek nie stawiał się, poszedł. Wkrótce zaczęli mówić, że mieszka z kilkoma innymi u wdowy na kolonii, zrobili melinę, gorszyli.

Do rozmowy, na ławce wtrącił się pan Jerzy. Zna historię konia z opowieści swego dziadka. Więc było tak: Sławek przyszedł z koniem do młynarza, zapytał o nocleg. Dostał i kolację, a spać chciał w stodole na seradeli. Rano ojciec młynarza poszedł sprawdzić, co z właścicielem konia. Nie było go, wrócił dopiero po dwóch dniach. Chciał młynarzowi sprzedać konia, ten wymawiał się brakiem gotówki. Skończyło się na umowie użyczenia zwierzęcia do pracy za utrzymanie.

Dwa dni po zastrzeleniu Sławka przyszedł jakiś nieznajomy, zapytał ostro o konia i go zabrał. Młynarz odetchnął z ulgą, bo od początku źle to wszystko pachniało.

Rozkaz

- Nie wiem - to znów opowieść "Susła" - jak rozpracowali Sławka, kto wydał wyrok. Wiem, że nasi otoczyli dom wdowy na kolonii, ale on uciekł, może jeszcze ktoś z nim. Zaraz potem wezwał mnie "Szerszeń" i krótko: - Masz parabellum i rower, jedź szybko, bo ucieka. Rozkaz: zgładzić tę ubowską wtyczkę, wal prosto w czoło!

Zadrżałem, miałem 18 lat i taki rozkaz. Siadłem na rower, pedałuję, zobaczyłem, jak szedł pieszo, miał chybotliwy chód. Pocę się i myślę, jak go podejść, ma pistolet, a parabellum się zacina wskutek amunicji zbieranej z pól i okopów. Strzeli, nim ja zsiądę z roweru. Przystanąłem przy krzakach, co rosły przy drodze, przemyśluję. Słyszę, jedzie z tyłu fura, zapytałem rolnika, wsiadłem na deskę.

Zaskoczyłem Sławka, stanąłem nagle przed nim, nie zdążył wyjąć tetetki. To ja mu: - Cześć, po mnie też przyszli, uciekłem, co teraz zrobimy? A on, by się nie martwić, pojedziemy do jego domu. Usiedliśmy na rowie odetchnąć i on się rozgadał. Jak go zapytałem, czy się nie boi jechać do Białymstoku, usłyszałem: - Moje dwa słowa i nikt nas nie tknie. Zakręciło mi się w głowie. Najpierw myślałem, że pozwolę mu uciec, bo jak tak zabić człowieka. Może tylko zahulał, bandziorów u nas nie brakowało. A on mi, że jest w Białymstoku nietykalny.

W pewnej chwili Sławek obejrzał się na boki, zobaczył gospodarza na polu z parą gniadoszy. I mówi: - Weźmiemy chłopa z końmi, niech nas wiezie. W lesie skręcimy w lewo, lub w prawo, pyk i chłopa nie ma, a konie nasze. To we mnie przesądziło.

Chłop się tłumaczył, że nie może jechać, bo ma kopaczki (kobiety kopiące ziemniaki), robota pilna. Sławek warknął, spod uchylonego płaszcza widać było "kopyto" (pistolet) tkwiące za paskiem. Zaprzęganie wozu poszło sprawnie. Mówię, by siadł z przodu, bo zna drogę. Tak i usiadł obok powożącego, ja klęczałem za nimi z tyłu.

Co będzie? Kręcę się nerwowo, podjeżdżamy pod las, on każe skręcać w lewo. Chłop pyta: - Dlaczego? - Skręcaj! Myśl mi przebiegła, że trzeba teraz, bo zaraz chłop zginie. Nachyliłem się, strzeliłem w lewą skroń, lekko z ukosa, by kula nie trafiła chłopa. Ale nie wyszła na zewnątrz, krew chlusnęła wlotem. Zamęt w głowie.

Słyszę błaganie chłopa: - Panie, ja nic nie winien. Ja mu na to: - Szybko w las, on chciał cię zastrzelić. Kazałem zakopać trupa. Ma się rozumieć, że wziąłem tetetkę i cztery nowiutkie magazynki.

Znów wtrącił się do rozmowy pan Jerzy. - Ten chłop, to mój dziadek. Opowiadał mi całą historię. Poprosił sąsiada, co był na polu i słyszał strzał, razem wykopali grób. Prowadzał mnie na to miejsce, na klinik między drogami leśnymi.

Co dalej?

hyba nie szukano zabitego, choć ubowcy i ich pobratymcy kręcili się stale w tej "reakcyjnej" okolicy. - Po dwóch latach - opowiada pan Jerzy - przyszła kobieta i chciała sprawdzić, czy to nie grób syna. Skąd wiedziała o grobie, nie wiadomo.

Dziadek poszedł z nią do lasu, prosiła, by kopać tam, gdzie leży głowa. Obejrzała, nie było złotej koronki na zębie, jaką miał jej syn. Później ktoś zapytał dziadka na jarmarku w Brańsku, dlaczego tak płytko tamtego zakopał. Dziadek, czując przymus odpowiedział, że była glina i się spieszyli. Kto pytał? Skąd wiedział o grobie? Potem już zapanowała cisza, prawdziwie leśna.

"Suseł" w kwietniu 1946 r. znalazł się w więzieniu we Wronkach jako polityczny, za udzielanie pomocy partyzantom. Dostał wyrok 7 lat, a brat - 5 lat.

Funkcjonariuszy i żołnierzy przyprowadził do ich domu podwileński "Staś", co ładnie grał na akordeonie. Pojmali go, nie wytrzymał w śledztwie, a łotry przy okazji aresztowania ograbili dom. "Suseł" jako małoletni skorzystał z amnestii, wyszedł na wolność po dwóch latach.

- Chcę dać szansę rodzinie Sławka. Może zechcą zabrać szczątki do swych grobów? Może tylko usypać mogiłę w lesie? Sławek zakończył życie - tak to sobie wyliczam - 15 września 1945 r.

Dlaczego tak właśnie żył? Wredne to były czasy, poplątały się losy ludzi. Jak pomyślę o tamtym dniu, to drżę na ciele i płaczę. I sam sobie odpowiadam: to przecież było na rozkaz i jeszcze doszło ratowanie życia Bogu ducha winnego gospodarza. Pan już wie, dziadka Jerzego, co nas dziś przyjął w gościnę.

Czy zadzwoni mój telefon (601352414)? Więcej danych i kontakty podam, jak rozmówca wymieni nazwisko Sławka S. Tak uzgodniliśmy z "Susłem".

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny